sobota, 3 maja 2014

Rozdział 6

Justin's POV:

Stojąc przed lustrem w garniturze patrzę na zegarek i kalkuluję, że mam jeszcze 30 min do wyjścia. Jest 17:00, a ja chcę być po Chantel punktualnie i jeszcze muszę wejść po drodze do kwiaciarni, Chcę, żeby ten wieczór był wyjątkowy. Przecież w końcu wczoraj była nasza pierwsza rocznica, którą niestety spędziliśmy oddzielnie przez mój niewyparzony język. Chcę jej wynagrodzić wczorajszy wieczór. Kiedy rozmawiałem wczoraj z Ryanem przez telefon mówił, że to wredne z jej strony, że zostawia mnie samego w piątkowy wieczór woląc ode mnie kino i to w dniu naszej rocznicy. Ja tego tak nie odbieram przecież, ona też musi mieć trochę przestrzeni, a ja wykorzystałem ten czas na nadrobienie materiału szkolnego, napisałem esej i nauczyłem się na sprawdzian z francuskiego, więc myślę, że nie wyszło jakoś najgorzej. Z moich rozmyślań wyrywa mnie moja mama, która nagle wchodzi do pokoju.
-Synku, proszę oto twój krawat. - podaje mi go cały czas się uśmiechając, znając ją pewnie za chwilę powie coś w stylu 'mój mały mężczyzna', nie powiem, że mi się to nie podoba bo lubię te stwierdzenie.
-Dziękuję mamo. - odwzajemniam jej uśmiech
-Za każdym razem kiedy widzę cię w tym garniturze uświadamiam sobie jak bardzo wyrosłeś. - mówi uśmiechając się, ale ja i tak myślę, że zaraz zacznie płakać. Swoją drogą jest tak jak myślałem, mały mężczyzna czy to, że wyrosłem oznacza to samo, kto by zwracał uwagę na szczegóły.
Zanim zdążę coś powiedzieć, ona odzywa się ponownie. - Jednak mimo tego, że jesteś już taki wyrośnięty, pamiętasz o której masz wrócić? - Ona cały czas się uśmiecha, to naprawdę zaskakujące, że kobieta, która tyle przeszła w życiu cały czas jest pełna radości, dlatego nigdy nie chcę jej dać ani jednego powodu do smutku.
-Oczywiście, że wiem mamo, o 22 będę z powrotem. - Mówiąc to uśmiecham się, a ona mnie przytula.
-Kocham Cię synku. - uwielbiam jak to powtarza.
-Też Cię Kocham mamo. - odpowiadam jej po czym puszcza mnie i posyłając mi jeszcze uśmiech wychodzi z mojego pokoju, a ja spoglądając ostatni raz w lustro uśmiecham się do siebie i idę za nią do kuchni. Mam jeszcze 20 minut do wyjścia.

Selena's POV:

Budzę się z bólem w prawie każdej części mojego ciała. Leżę naga i zakrwawiona na podłodze, obok mojego łóżka. Kiedy dotykam ręką twarzy jest cała mokra od łez. Próbuję sobie przypomnieć co się stało i potem mam przed oczami wszystko co się wydarzyło, a łzy znowu zalewają moje policzki. Patrzę w duże lustro, które wisi przede mną na ścianie. Jestem potargana, zapłakana, naga i zakrwawiona. Wyglądam jak potwór, a czuję się jak dziwka. Patrzę na zegar stojący na stoliku obok mnie i dostrzegam godzinę 17:20, po czym sięgam po niego i rzucam w lustro, a ono rozbija się na milion kawałków. Nie mogę patrzeć na siebie, łzy coraz bardziej spływają po moich policzkach. Kiedy patrzę na moje udo, ono coraz bardziej krwawi, jednak w tym momencie chcę jak najszybciej opuścić te miejsce. Czołgam się do szafy i wyjmuję z niej stanik i majtki, zakładam to szybko, a potem podpierając się, powoli staję na zdrową nogę i otwieram szafę, z której wyjmuję siwe dresowe spodnie i zwykłą dużą czarną bluzkę. Skaczę do łazienki po gumkę i bandaż. Kiedy siadam na łóżku związuje włosy w kitkę i nawijam na zakrwawiony bandaż kolejną grubą warstwę świeżego i zawiązuję. Ubieram dresy i bluzkę, po czym wstaję i próbuję szybko opuścić pokój i przez przypadek staję na postrzelonej nodze. Przy samych drzwiach się przewracam i zwijam się z bólu. Podpieram się o stolik przy drzwiach i wstaję po czym szybko docieram do schodów. Nie widzę go nigdzie, muszę najszybciej opuścić te miejsce, kiedy już jestem przy drzwiach do, których docieram kuśtykając bądź skacząc, słyszę za sobą głos docierający z łazienki na dole.
- Już idziesz słoneczko? Liczyłem na to, że zabawimy się ponownie co ty na to?
Nawet się nie odwracam, czuję jak łzy coraz bardziej pojawiają się w moich oczach. Boję się, cholernie się boję, ale nie mogę tego okazać, nie odpowiadam nic i szybko opuszczam dom. Muszę jak najszybciej dotrzeć do parku obok jeziora. To najbliższe miejsce stąd w którym mogę się zatrzymać. Kiedy już widzę jezioro i zmierzam w jego kierunku zahaczam o gałąź drzewa, która trafia odrobinę niżej od rany. Mimo to uszkadza ją i rozdziera mi spodnie. Momentalnie wydaję z siebie krzyk i próbuję iść dalej. W końcu udaje mi się dotrzeć do końca parku i teraz siedzę oparta o drzewo nad samym jeziorem i w tym momencie chcę już albo umrzeć, albo opuścić to miasto natychmiast. Nie wiem co mam wybrać.